Mój pierwszy górski maraton w tym roku Dzisiaj wyruszyłem na trasę o 7:00. Miałem startować już o 6:00, ale zaspałem ;/ Trasa: Dobra - Osiecznica - Nowogrodziec - Lubań spokojnie, bez nerwów. Z samego rańca bylo dość chłodno więc na tym płaskim odcinku miałem srednią 29,07km/h. Następnie: Lubań - Leśna (coraz cieplej) - Świecie - Gryfów. z Gryfowa miałem jechać na Lwówek, a stamtąd przez Wleń na Jelenią G., ale myślę że postapiłem dośc rozsądnie rezygnując z tego i wybierajac krutszą traskę. Nie czułem się na siłach walnąć tyle km dzisiaj, Tymbardziej że w Legnicy nie mogłem byc później jak o 15. Z Gryfowa przez Olesznę Podgórską, Lubomierz, Wojciechów - Maciejowiec dojechałem do Pilichowic gdzie na zaporze zrobilem pierwszy postój. Wcżąchnołem dwie wcześniej przygotowane kanapeczki z dżemem i ruszyłem dalej. Pilichowice - Siedlęcin - Jelenia Góra. No. do tego miejsca nie bylo aż tak trudno. Teraz czekała mnie wspinaczka na Kapelę. ;/ Nie czulem się dzisiaj na siach by podjechac dzisiaj to na maxa. Tymbardziej że w tym roku jeszcze nie wyrobiłem sobie "podjazdowej formy" ;). Wrzucilem więc najnizszy bieg i powolutku 14-18km/h domłynkowałem pod górkę. Z górki nie było zbyt przyjemnie. Mimo że można tam 8 paczek sunąc spokojnie, to dzisiejszy dzie byl koeljnym z tych wiatrzystych. Ze wschodu wialo na serio mocno. Tak że jadąc okolo 50km/h czulem takie opoty jakby to bylo conajmniej ponad 70. Po zjeździe ruszyłem dalej: Stara Kraśnica - Pomocno - Bogaczów - Męcinka - Slup - Legnica. Ten etap byl najtrudniejszy dla mnie. Po 1.-wiatr, po 2.-gówniana droga, po 3.-na 100% nie zajadę do 15 do legnicy. Poszedłem więc w trupa, nie popijając już, nie patrząc na mapę. Do końca życia chyba zapamiętam zjazd z Pomocna do Bogaczowa. 45-48km/h, po wąskiej, nierównej asfaltówce, na zaktach piach - dużo piachu. Masakra! Na jednym z zakrętów otarlem się o śmierć..... a raczej o drzewo. Nie moglem hamować na maksa za względu na piasek. Zakręt miał ponad 90stopni był bardzo wynoszący. Hamowałem nogami a łokciem otarłem się o świerka..... Nigdy więcej takich atrakcji ;/ Do Legnicy dojechałem 14:55, a na miejsce spotkania rozpoczynającego nowy pielgrzymkowy sezon rowerowy spóźniłem się 15min. Na miejsc najadłem się porządnie, napiłem i po mszy o 18:15 ruszylem do Bolesławca. I tutaj życie mnie nagrodzilo :D 55km i ciągle wiaterek w plecy. Ocinek ten przejechałem w zaledwie 1h 45min. z czego 50km do boleslawca ze średnią 35,5km/h
mam nadzieję że kolega Platon się nie obrazi że przegoniłem go dzisiaj zaledwie 4km.
na mapce wygląda to tak: http://gpsies.com/map.do?fileId=kwocgpwjsrzydqef
Mogło być dużo lepiej gdyby tak nie wiało, a wiało na prawdę mocno. Obudziłem się w sobotę po 22, uszykowałem kanapki, 1,5l carbo, spakowałem plecak (zestaw map, klucze, dętka, zapasowe spodnie), zaparzyłem herbatkę i zjadłem opakowanie nesquika. 23:45 - napompowałem oponki na maxa, sprawdziłem oświetlenie i 00:00:01 ruszyłem przed siebie. Trasa: Świętoszyn - Milicz - Lasowice - Dobroszyce - Oleśnica - Bierutów - Namysłów - Wołczyn - Kluczbork - Olesno - Częstochowa Po 20min jazdy na górce przed Lasowicami zjechałem z b. wysokiego asfalty na gruby szuter wskutek czego urwałem sobie wentyl. w 10 min uwinąłem się z zmianą dętki i ruszyłem dalej. Teraz tylko już uważałem na co wjeżdżam i już powyżej 25km/h się nie rozpędzałem jak nie widziałem dobrze asfaltu. Nie miałem więcej zapasowych dętek ;/ Jakbym gdzieś złapał kapcia to musiałbym zaiwaniać na piechotę. O 2:02 byłem w Oleśnicy, o 2:36 w Bierutowie; o 3:26 wjechałem w NAmysłowie na Krajową bodajże 46 do Kluczborka (albo 42 - już nie pamiętam), a po 5 wyjeżdżałem z Kluczborka. Za miastem sunąłem krajową 11 i o tej godzinie ruch był bardzo mały - dlatego zdecydowałem się na wyjazd tak rano. Po kilkunastu km jazdy tą trasą zatrzymałem się na pierwszy postój - w lesie. 15min z czego 8 min snu by wytworzyć trochę melatoniny i przestać wreszcie ziewać :P Dalej dojechałem do Olesna a tam już zaczął się mój koszmar - jazda z silnym wmordewiatrem. O ile od samego wyjazdu wiało dość mocno i wiaterek ten był mrożny, to ten od Olesna był gorący, suchy i zajebiaszczo mocny. Przez te 55km do Częstochowy średnio co 3-4km zastanawiałem się czy może by nie zawrócić. We wiosce Przystajń dopadł mnie taki kryzys że już zawróciłem w stronę domku. Opamiętałem się dopiero po jakiś 3km - przecież od samego początku moim głównym celem była Jasna Góra. NIe przejechanie 500km, ale taka jedno dniowa pielgrzymka. Zawróciłem więc w kierunku Cz-wy i od tamtej pory jechało mi się jakoś tak łatwiej.
Niestety nie mogłem tam wjechać na samą JG, ponieważ był jakiś zjazd motocyklistów i było ich tak ochocho a nawet więcej że całe miasto byłoprzez nich ablokowane. Tak że pokręciłem się 3 godzinki po mieście, najpierw szukając BZ, a później jakiegoś rowerowego (niestety w niedzielę wszystko jest pozamykane) i zawróciłem spowrotem w kierunku Olesna. Teraz mialem wiatr w plecy ale moje prędkości już by6ły dość niskie bo byłem strasznie przemęczony tak, że postanowiłem z tego miasta wracać już do domu pociągiem. Po za tym i tak już nie miałem zapasowej dętki i bałem się tak wracać. Z Olesna do następnego miasta na trasie (Brzeg) miałem ponad 80km, więc jeśli bym złapał kapcia po drodze to miałbym niezły problem. Tak więc z Olesna dojechałem do Wrocka, z tamtąd do Legnicy, a z legnicy już niestety musiałem kontynuować podróż rowerem bo do Bolca żadnych pociągów tego dnia nie było. Trasę Legnica - Bolesławiec przejechałem spokojnie w 2h 15min (55km) razem wyszło tego tylko tyle ile wyszło, a ja się zmęczyłem jakbym zrobił co naj mniej ze 100km więcej. Ciężko uwierzyć jak wiatr potrafi człowiekowi zniszczyć wycieczkę. :(
dzisiaj miałem ważną olimpiadę we Wrocku i miałem się tam udać autobusem który odjeżdżał o 6:00 z Milicza. Budzik zadzwonił po 4:30, ale w efekcie odkładania wstawania na 5 min co 5 min obudziłem się troszę zapóźno........ - jak popatrzyłem na zegarek była 5:46!!!! zanim się ubrałem i wyciągnołem rowerek z szopy była juz 5:52 a do dworca mam jakieś 3,5km :D mimo wszystko adrenalina tak zadziałała że na dworcu byłem 5:58 :P
a olimpiada to już była porażka - było zostać w łużku
kolejny fart jaki mnie dzisiaj spotkał to to że po 15 rower nadal stał na swoim miejscu - zostawiłem go pod pksem bez żadnego zabezpieczenia - widać w Miliczu mieszkają sami uczciwi ludzie ;) pojechałem więc na zakupy, bo jutro mój wielki dzień - jak wielki on będzie to się okaże już po północy ;)
dodam jeszcze że nie nudziłem się przez okres weekendu świątecznego, mimo braku rowerka przebiegałem ponad 70km - forma jest
Mykam sobie po szosie już od maja 2007r. Wczesniej przez 6 lat jeździłem po bezdrożach rowerkiem górskim, ale teraz to mi się znudziło. Wolę szybkość jazdy i dość intensywny trening. staram się jeździć conajmniej 3-4razy w tygodniu, choć traktuję to lekko. Jeżdżę przecież dla przyjemności, ale największą przyjemność sprawia mocna i szybka jazda, a to wiadomo wymaga poswięcenia i intensywnego treningu.
W roku 2008 przejechałem 11000km, mam nadzieję w tym roku uda mi się dobić do 20000km