Trasa: Świętoszyn - Milicz - Lasowice - Skoroszów - Kuźniczysko - Czeszów - Zawodnia - skarszyn - Pasikurowce - Wrocław - Pasikurowice - Skarszyn - Zawodnia - Czeszów - Złotów - Bukowice -Krośnice - wierzchowice - Milicz - Świętoszyn do wrocka cały czas wmordewiatr Dzisiaj wybrałem sie do wrocka załatwić pewną sprawę. Musiałem znaleźć serwis fotograficzny i jechałem można by tak powiedzieć 'w ciemno'. I Bez problemu trafiłem. Potem powłuczyłem się troszke po Wrocku. Zajechałem do rowerowego i kupiłem sobie wreszcie jakieś porządne ciepłe rękawice
W drodze powotnej postanowiłem torche wydłuzyć sobie drogę i w Czeszowie odbiłem w stronę Bukowic. Kawałem przed wioską dobiłem do 110km i wtedy zaczeły się moje problemy. Ogólne osłabienie, a przed miliczem nawet skurcze. Piłem ciągle wodę z Carbo i niby nie powinienem mieć takich problemów bo ono zawiera wszystkie prawie witaminki i minerały. Pod Wierchowice myślałem że nie dam radę wjechać. Ale jakoś się podczolgałem pod tą góreckę a później do samego milicza ju dawałem radę. Pod domem jak podniosłem lewą nogę żeby zsiąść z roweru to taki mnie skurcz złapał że przez 3min nie wiedziałem co ze soba zrobić ;/
Nie miałem zamiaru dzisiaj się nigdzie wybierać, ale jako że przed 15 wskoczyło na niebo zajebiaszcze słońce, to się przemogłem. chmurki co prawda zbierały się, ale miałem nadzieję że na żadną z nich sie nie nadzieję. Szybko się ubrałem i hop na rowerek. Miałem zamiar zrobić płaskie cóś tam do Sulmierzyc, ale jadąc w stronę Zgnilicza i czując dość mocny wiatr stwierdziłem że nie jest to dobry pomysł. Postanowiłem więc skręcić na Wierzchowice i powtórzyć tą pętelkę co wczoraj. Dzisiaj już jechało mi się 'elagancko', tak że góreckę tą podjechałem nie zwalniając poniżej 28km/h, a na samym końcu już prędkość była istnie szerszeniowata bo 36km/h O_________O Jednak w Wierzchowicach zauważylem że przede mną kłębią się niezbyt miłe chumrki burzowe, to skręciłem na Świebodzice, a przed tą wioską na Czarnogoźcice. Miałem już wracać, ale przemogłem się i jeszcze raz podjechałem pod Wierzchowice. W połowie drogi zaczął mnie gonić jakiś glupi kudel, więc znowu wiazd pod góreckę był udany. Piesek dziwny i głupi bo gonił mnie przez dobre 0,5km :D Z Wierzchowic skręciłem na Czatkowice i tu już rozpoczął się koszmar ;/. Na początku delikatnie, póxniej coraz mocniej zaczelo padać, aż w końcu luneło na całego. Po 2 min jazdy już byłem cały przemoczony. Jeszcze odbiłem w dość ciekawą dróżkę do Milicza przez Wąbnice. Z milicza to naprawdę zajebiaszczy podjazd - bite 5km non stop pod górkę i dużo cięższe od Wierchowic. Tyle tylko że tak masakrycznie dziurawa jest ta droga że jazda 30km/h to samobójstwo.
Jakoś dojachałem do Zgnilicza, później do domku. Cały przemoczony, ułocony jak po jakimśtrudnim przełaju, ale nie powiem - fajnie było :D
W Miliczu koło lwa spotkałem się z Krzyśkiem z Krotka. Planowałem spokojny trenig, ale od samego początku coś mi nie szło. Serca dawało na wysokich obrotach, ale cialo nie specjalnie. Najpierw podjechalismy pod Wierzchowice. Wolno i spokojnie jak nigdy. Dalej w stronę Bukowic po chwili skręcając na Łazy i podjeżdżając pod Górę Gęslicę. Ciekawy podjazd bo nie jest nonstop pod górkę a mimo to robi swoje i jest dość długi - według mnie to najlepsza górka w okolicy, o niebo lepsza od Wierzchowic czy Cerkwicy. Ruch prawie zerowy, idealny asfalt i miejscami śnieg na asfalcie. Dalej pojechalismy na Lasowice, a z tamtąd już krajówką do Milicza. Za lasowicami też malutka i przyjemna górka - ale tutaj już więcej samochodów i kierowcy upierdliwi. Zjeżdząjąc z LAsowic mała sesja zdjęciowa :D.
Na początku przed wyjazdem planowałem zrobić dwa takie kółka, ale po podjechaniu wierzchowic wątpiłem czy będę w stanie. Mimo to wjeżdżając do Milicza wiedziałem że bez drugiej pętelki sie nie obędzie :D. Drugie okrążenie za to było juz porządniejsze. Czasowo wyszło tylko 5min szybciej, ale jakoś bardziej się czuło ten wiatr we wlosach.
Ogólnie każde okrążenia miało po 27km. Piersze pokonalismy w 1h 05min, a drugie w równiutką godzinkę.
Po szkole. samego treningu wyszło 33km w 1h 10min na początku ostro, przez 10km 33-35 bo wiało mi w plecy :P jadąc z Milicza na Sulierzyce. Później skręciłem na Trzebicko i w Trzebicku pod kosciułkiem myślałem że płuca wypluję ;/
Dajej niby jest troszkę z górki, ale po chwili jest kolejny podjazd z mocnym, porywistym, bocznym wiatrem. Później zjechałem do Cieszkowa i główną drogą wróciłem do Milicza. Myślałem że podmucha mi teraz trochę w plecy a tu d%^&. Do Milicza wolniutko dojechałem a w Mieście wyłączyłem licznik. wracając do domu zauważyłem cudowny zachodzik słońca, więc musiałem go sfotografować. Tak więc te 2km w terenie jechałem przez jakieś błotniste łaki by zobaczyć to:
Trasa: Najpierw do Milicza, do sklepu po zapasy jedzenia (4 grzesie i 2 marsy), potem w stronę Krotoszyna by przed Cieszkowem spotkać się z kolegą Krzyskiem 'kris91'. Razem pojechaliśmy do Milicza przez Biadaszkę, Trzebicko i Godnowę. Z Milicza pojechalismy do Czatkowic przez Rudę i Grabownicę by za Cztkowicami zaliczyć przyjemną 'pochyłość' przed Wierzchowicami. Z Wierzchowic na Świebodów by odbić przed wioską na Czarnogoździce i podjechać tamtejszą górkę. Następnie do Wierzchowic, spowrotem na Czarnogoździce - Świebodów - Czarnogoździce, no i do Milicza. Do końca tej wiochy odprowadziłem Krzyśka i zawróciłem do domku.
Co do pogody: miałem się dzisiaj nigdzie nie ruszać bo coś mnie przeziębienie łapie, ale jak przed 13godziną poczułem to ciepełko na dworze to nie potrafiłem się powstrzymać. Wiatr wiał raczej od zachodu, ale nie był specjalnie uciążliwy.
nigdy więcej nie zobię takie głędu by nie zabrac ze sobą żadnej kasy na żarcie. Spotkałem się w Miliczu z kolegą Krzyskiem z Krotoszyna, a następnie pojechalismy 18-stką do Trzebnicy. spokojnie 26-30km/h czyli typowo pode mnie ;) W Trzebnicy dołączyło do nas trzech szosowych wymiataczy z Wrocławia. Z stolicy Kocich Gór pojechaliśmy trasa zbliżającego się wielkimi krokami TMR. Po około 10km zdalem sobie sprawę że jestem wycieńczony, no i okropnie głodny. Przt sobie mialem tylko trzy kotleciki mielone :P które zjadłem w Osieku i które miały mi juz wystaczyć do końca. Od Rudy Żmigrodzkie koledzy wlekli się ze mną 23km/h. Proponowałem im by mnie zostawili i pojechali swoim tępem, ale jednak byli bardzo hmmm "honorowi" (? czy jak to inaczej nazwać) i doprowadzili mnie do samego końca. Dzięki koledzy. Oby do następnrgo razu! Trzeba się wziąć za siebie i ostro trenować by w przyszlości uniknąć podobnych kryzysów
Mykam sobie po szosie już od maja 2007r. Wczesniej przez 6 lat jeździłem po bezdrożach rowerkiem górskim, ale teraz to mi się znudziło. Wolę szybkość jazdy i dość intensywny trening. staram się jeździć conajmniej 3-4razy w tygodniu, choć traktuję to lekko. Jeżdżę przecież dla przyjemności, ale największą przyjemność sprawia mocna i szybka jazda, a to wiadomo wymaga poswięcenia i intensywnego treningu.
W roku 2008 przejechałem 11000km, mam nadzieję w tym roku uda mi się dobić do 20000km